O chwilach przebłysku, medytacji i zmianie

Nie wiem, jak często przydarza się to innym. Kiedyś, idąc krakowskimi plantami, poczułem - bez powodu - że wszystko jest właśnie tak, jak ma być. Że oto ja - idący sobie gdzieś tam - czuję się nagle częścią wszechświata, że budynki, drzewa, zwierzęta, ludzie - wszystko, nawet uliczny ruch, jest na swoim miejscu i ja w tym wszystkim, z całym swoim bagażem, który wtedy niosłem - jestem tam, gdzie powinienem być. Nie robiłem nic specjalnego, nic wielkiego się nie przytrafiło, nie pracowałem nad niczym ważnym. Gdzieś na horyzoncie może tylko majaczyły jakieś egzaminy w letniej sesji, do których w ogóle nie byłem przygotowany. Przeszłość była wciąż jakoś bolesna, dopiero co wyszedłem z depresji, wciąż ciążyły jakieś żale, z drugiej strony jakaś niejasna przyszłość, co będę kiedyś robił, z kim, jak ułoży się moje życie, czy nie poniosę w niej jakiejś spektakularnej porażki. A tutaj nagle - bez powodu - jestem właśnie tutaj, na tych plantach, w tym punkcie, a nie w innym - i wszystko jest takie na miejscu, łącznie ze mną.

Nie wiem, jak to inaczej opisać, ale przez chwilę, poczułem się lekki i wolny; wolny od lęków, wolny od smutku, wolny od konieczności robienia czegokolwiek, żeby poczuć się tak, jak właśnie się poczułem. Niczego w tamtym momencie nie chciałem, o niczym nie myślałem, niczego się nie bałem. Było w tym coś mistycznego, choć na mistycyzmie się nie znam, więc nie wiem, czy mogę to tak nazwać. Było w tym coś jak nagły moment oświecenia - choć oświecony też nie jestem, więc nie wiem, czy miało to coś wspólnego z oświeceniem. Może jakieś zwarcie na synapsach. Może uwolnił się w głowie jakiś woreczek z serotoniną. Coś, w każdym razie, było.

Nie trwało to oczywiście za długo - była to chwila, po czym wszystko wróciło z powrotem. Rozbieganie myśli i planowanie, czy wystarczy mi do końca miesiąca na życie. Czy zdam egzaminy, do których się nie uczę, bo mnie odrzuca na myśl o książkach, a jeśli nie zdam - to jaka katastrofa mnie czeka? Czy iść na imprezę, na którą nie mam specjalnie ochoty iść, ale obiecałem i na kogo wyjdę, jak nie pójdę? I w ogóle, czy jak za te 2 lata skończę studia, to dostanę jakąkolwiek pracę i jaki wobec tego ma sens to całe studiowanie? Wiadomo, myśl goni myśl, goni myśl następną i od prostego pytania: "co dziś na kolację?" przechodzisz do obmyślania wszystkich możliwych sposobów poniesienia porażki we współczesnej Polsce. I zapominasz, że przed chwilą wszystko było takie, jak ma być. Mimo iż, w tamtym zupełnym momencie, byłeś ciągle tą samą osobą - bez pieniędzy, osiągnięć i nachalnej urody.

Ale po takiej chwili przebudzenia uświadamiasz sobie, że ani pieniądze, ani osiągnięcia ani nachalna uroda nie są ci potrzebne, żeby się czuć tak, że wszystko jest jak najbardziej w porządku, łącznie z Tobą samym, w jakimkolwiek momencie życia teraz jesteś i co ci się w tym życiu właśnie wydarza.

A gdyby móc się tak czuć cały czas? Gdyby tak można było, to czemu właściwie wciąż się tak nie czujemy?

Odpowiedź na to pytanie może być bardzo złożona albo bardzo prosta. Skoncentruję się na tej ostatniej: bo nie umiemy. Co więcej, wielu z nas wierzy, że tkwienie w nieszczęściach produkowanych przez własny umysł to co coś, na co jesteśmy skazani. Po prostu tacy jesteśmy i już. To nasz charakter i nie można tego zmienić. Co więcej - wielu z nas próbowało, ale już po paru dniach czy godzinach od postanowienia zmiany nastawienia, dochodziliśmy do wniosku: to nam się nie uda. I wracaliśmy do znanych schematów myślenia o sobie, o innych, o życiu i o świecie.

Tymczasem Matthieu Ricard, od ponad 40 lat buddyjski mnich, z pochodzenia Francuz, uznany przez naukowców z najszczęśliwszego człowieka na świecie (i to nie jest zdanie wytrych - prowadzono na jego mózgu przez 12 lat badania, można sprawdzić), w swojej książce Why meditate? pisze tak:
Jedną z największych tragedii naszych czasów jest to, że znacząco nie doceniamy naszej zdolności do zmiany. Nasz charakter dopóty pozostanie taki sam, dopóki nic nie będziemy robić, by go zmienić. I tak długo pozostanie taki sam, jak długo będziemy tolerować nasze nawyki i wzorce, myśl za myślą. 
Medytacja, jako środek do osiągnięcia lepszego kontaktu ze sobą, z życiem, z tu i teraz, a niekoniecznie od razu oświecenia i nirwany, jest na Zachodzie znana i praktykowana od całkiem niedawna, to pewnie kwestia ostatnich kilkudziesięciu lat. Jej dobrodziejstwa było znane dotąd na Wschodzie i to pewnie w ograniczonych kręgach wtajemniczonych. Dziś coraz częściej sięgają po nią terapeuci, jest ona podstawą terapii poznawczej opartej na uważności (tzw. MBCT - mindfulness based cognitive therapy). Jednocześnie, dla wielu - pozostaje ona jakąś niezrozumiałą fanaberią ludzi oderwanych od rzeczywistości. Tymczasem - jeśli praktykowana umiejętnie, jest czymś zupełnie odwrotnym - zbliża do życia i do rzeczywistości, a oddala od niepokoju rozbieganego (martwiącego się, zalęknionego, itd.) umysłu.

Jak pisze Ricard, niektórzy ludzie uważają swoje osobiste słabości i skonfliktowane emocje jako część swojego wewnętrznego bogactwa. Uważają, że te cechy tworzą jakąś szczególną alchemię ich charakteru i czynią ich przez to wyjątkowymi. Myślą zatem, że powinni akceptować się takimi, jakimi są. Nie zauważają, że właśnie to sprawia, że żyją w chronicznym poczuciu niezadowolenia. Nie zdają sobie sprawy, że odrobina refleksji i wysiłku mogłaby im właściwie pomóc. Czy gdyby ktoś powiedział ci, żebyś spędził_a cały dzień na przeżywaniu zazdrości albo na poczuciu miłości do świata, co byś wybrał_a?
Niezależnie od tego, czego byśmy sobie życzyli, nas umysł jest często wypełniony problemami. Spędzamy wielką ilość czasu trawieni bolesnymi myślami, dręczeni przez złość lub niepokój, liżąc rany zadane złym słowem przez innych. Kiedy doświadczamy tych trudnych momentów, chcielibyśmy umieć uporać się z tymi emocjami; chcielibyśmy wyćwiczyć własny umysł tak, żeby móc uwolnić się od tych przykrych emocji. Jaka to byłaby ulga. Tymczasem, skoro nie wiemy, jak osiągnąć ten rodzaj panowania nad sobą, tłumaczymy sobie, że w końcu, to jest "normalne" tak się czuć, że to jest "naturalne". Taka jest po prostu "ludzka natura". Cokolwiek znajdziemy w "ludzkiej naturze" jest, owszem, "naturalne", ale nie czyni tego razu wszystkiego pożądanym. Choroba, na przykład, dotyka każdego, ale czy to jest powód, żeby nie udać się do lekarza?
Czy zatem można się zmienić? Prawdą jest, że ludzki charakter zmienia się rzadko w przeciągu życia. Ale mimo iż taka zmiana jest czymś, co obserwujemy rzadko, niektórzy ludzie się zmieniają, co pokazuje, że zmiana jest możliwa.

Medytacja to rodzaj praktyki, która pozwala uprawiać i rozwijać pewne ludzkie przyrodzone właściwości w taki sam sposób, jak inny rodzaj treningu umożliwia grę na instrumencie czy wyciskanie stu kilogramów na klatę. Celem medytacji jest przekształcenie umysłu i naszego doświadczania świata. Nie chodzi wcale o to, żeby życie było pasmem przyjemnych doświadczeń, bo nie na tym polega spełnione życie. Chodzi raczej o zmianę sposobu, w który postrzegamy wyzwania własnej egzystencji. Poczucie harmonii, które jest ściśle połączone z miłością do innych, hojnością, cierpliwością, równowagą emocjonalną, to coś, kto chciałby osiągnąć chyba każdy. Ale, jeśli jesteś uczciwy_a wobec siebie, to pewnie przyznasz, że jeszcze ci trochę do tej harmonii brakuje. Gdybyśmy się mogli nauczyć praktykowania takiej miłości do innych i wewnętrznego pokoju, a jednocześnie umieli zredukować egocentryczne dążenia własnego ja, z którego pochodzi cała frustracja, nasze życie nie straciłoby zbyt wiele ze swojego bogactwa - raczej na odwrót.

Chwilowe momenty przebudzenia i harmonii to coś, co czasem się przydarza. Ale, żeby móc zmienić swoje życie tak, żeby harmonia zastąpiła permanentny konflikt i frustrację, trzeba się trochę wysilić. Jednym (choć pewnie nie jedynym) ze sposobów jest medytacja, czyli praktykowanie uważności i życzliwości, w zdyscyplinowany sposób. Jak to robić - to już temat na innego posta (ale i książek na ten temat napisano już wiele).


Korzystałem z książki Matthieu Ricarda "Why Meditate", wyd. Hay House India. Cytaty w moim tłumaczeniu.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Orfeusz

Był pierwszym człowiekiem, który żywy zszedł do piekła i żywy z niego wyszedł. Jego śladem poszedł później Herakles, Wergiliusz, Jezus i Dan...