Był pierwszym człowiekiem, który żywy zszedł do piekła i żywy z niego wyszedł.
Jego śladem poszedł później Herakles, Wergiliusz, Jezus i Dante.
W literaturze topos zejścia bohatera do piekieł nazywany jest katabazą i w starożytnej grece oznacza po prostu zejście w dół (κατάβασις).
![]() |
| Alexandre Séon, Lament Orfeusza, 1906 |
Grecy nie stworzyli jakiejś jednej kanonicznej biblii, tak jak zrobili to ze swoich opowieści żydzi, a później chrześcijanie. Źródłem mitów - i to zarówno tych hebrajskich, jak i greckich, były opowieści, które krążyły wśród tych pierwotnych ludów. Przekazywane ustnie, przez poetów, aojdów, śpiewaków, jeszcze zanim ludzkość wymyśliła pismo. Zapisywano je później, klejąc je z różnych kawałków, tworząc z nich skończone dzieła literackie, poematy, eposy, pieśni, księgi.
Archetyp poety i śpiewaka
Ponieważ opowieść o Orfeuszu dotarła do nas z różnych źródeł, nie wiemy czy ojcem Orfeusza był Apollo - bóg piękna i muzyki czy może Ojagros - król Tracji (przez niektórych uważany również za bóstwo rzeczne). Na pewno jednak jego matką była muza Kaliope, bogini poezji. Przyjęło się zatem, że Orfeusz był pół-bogiem. Był również uważany za proroka.
Był pierwszym poetą lirycznym. Wcześniej Grecy znali tylko epikę, służącą do opowiadania historii. Liryka wyrażała uczucia. Eposy opiewały dzieje bohaterskie, historie wojen i codziennego życia wieśniaków. W poezji lirycznej do głosu doszło ja i wszystkie wewnętrzne przeżycia człowieka. Sztuka ta różniła się zasadniczo od znanej Grekom epiki Homera, musieli więc często rozmyślać nad tą różnicą. Śpiew Orfeusza czarował bowiem dzikie zwierzęta, drzewa i skały zmuszał do poruszania się zgodnie z dźwiękiem swojej liry. Lira Orfeusza poruszała najbardziej skryte struny ludzkiej duszy.
![]() |
| Károly Ferenczy, Orfeusz, 1894 |
Według wierzeń orfickich Orfeusz miał podróżować do Egiptu, a po powrocie przyłączył się do Argonautów, z którymi udał się do Kolchidy po złote runo: jego muzyka miała pomóc im pokonać wiele przeszkód.
Nie dziwi zatem, że mit był stał się tematem pierwszej nowożytnej opery - Orfeusza Claudia Monteverdiego z 1607 roku.
Eurydyka i zejście do Hadesu
Wróciwszy z Kolchidy zakochał się w Eurydyce, hamadriadzie, czyli nimfie drzewnej. Hamadriady nocami spotykały się wśród trackich pustkowi i oddawały cześć Dionizosowi, urządzając bachanalia.
Wzięli ślub, a Eurydyka kochała go wiernie i uwielbiała słuchać, gdy śpiewał.
Pewnego dnia, w pobliżu trackiego Tempe, Eurydyka zbierając zioła, spotkała Aristajosa, pasterza, który usiłował ją zgwałcić. Gdy nieprzytomnie przed nim uciekała, wąż ukryty w trawie ukąsił ją śmiertelnie w stopę.
Nad Eurydyką płakały góry i rzeki.
Kiedy nimfy leśne opowiedziały o tym Orfeuszowi, zrozpaczony nie potrafił pogodzić się ze stratą i postanowił zstąpić do Hadesu.
Tam czekał na niego Cerber, trzygłowy pies strzegący wstępu do Hadesu. Zmarłych, którzy próbowali opuścić Hades, gryzł jadowitymi zębami. Był wściekły, kiedy zobaczył Orfeusza na tym brzegu. Również jego Orfeusz oczarował tak swoim śpiewem, że z jadowitej bestii stał się potulnym barankiem.
Hades wypełnił się muzyką.
Orfeusz trafił przed tron Persefony, pani podziemnego świata, by błagać ją o uwolnienie Eurydyki. Swoim śpiewem udało mu się stopić zimne serce żony Hadesa, która postawiła mu jednak warunek: nie wolno mu się oglądać na małżonkę, która będzie za nim kroczyć, dopóki ukochana nie znajdzie się na ziemi. Eurydyka szła za Orfeuszem przez ciemne korytarze, wiedziona dźwiękami jego liry.
Kiedy Orfeusz wyszedł na światło dzienne, obejrzał się. Eurydyka znajdowała się jeszcze w obrębie świata podziemnego: w ten sposób stracił ją na zawsze.
Istnieje kilka wersji zakończenia mitu.
Według jednej z nich, Orfeusz miał oddawać się wyłącznie miłości homoseksualnej, co było powodem zazdrości kobiet trackich, które zamordowały śpiewaka.
Inna wersja mówi, że miał on odwodzić Traków od kultu Dionizosa, podczas jednego z najazdów tego boga na Trację. Zamiast tego oddawał cześć Apollinowi. Za karę bóg nakazał menadom rozerwać go na strzępy. Jego głowa odcięta od ciała miała jeszcze śpiewać cudownie, długo pływając po morzu aż dotarła do wyspy Lesbos.
Według innego zakończenia to Zeus zabił Orfeusza piorunem za to, że wyjawił tajemnice świata zmarłych.
Dlaczego Orfeusz się odwraca?
Załóżmy, że mity nie są wyłącznie opowiastkami, które mają bawić. Choć często mitom przypisuje się te same właściwości, co bajkom, to istnieje pewna różnica. Nikt dziś raczej nie zada sobie pytania, czy opowiedziana historia wydarzyła się naprawdę: czy istnial Orfeusz, który był półbogiem, zszedł do piekła przez wejście w jaskini i rozmawiał z Persefoną. Mity nie przedstawiają bowiem wydarzeń historycznych i z tego punktu widzenia są literacką fikcją. To jest chyba oczywiste.
To, że jakaś historia nie wydarzyła się naprawdę, nie znaczy, że nie jest prawdziwa. Jak to?
Otóż za warstwą dosłowną, za warstwą postaci i wydarzeń zmyślonych i opowiedzianych w micie, kryją się głębokie, symboliczne znaczenia. I to właśnie to, co mit symbolizuje, do czego się odnosi, może wyrażać pewną prawdę o człowieku, naturze, prawach rządzących światem, które twórcy mitów przez swoje trzecie oko widzieli, intuicyjnie przeczuwali, ale wiedzieli, że nie mają innych środków, by je wyrazić, niż tylko symbolem czy metaforą.
![]() |
Edward Pontyer, Orfeusz i Eurydyka, 1862 |
Tak jak oglądając horror dziwimy się, że bohater idzie dokładnie tam, skąd zaraz wyskoczy facet z siekierą, mimo iż o tym wie, tak dziwimy się Orfeuszowi, że nie mógł wytrzymać, wiedząc, że za chwilę odzyska swoją ukochaną małżonkę.
Mit Orfeusza podlegał przez stulecia najróżniejszym interpretacjom i re-interpretacjom. Wielu z nich dostarczył nam wiek XX.
W 1904 roku Rainer Maria Rilke napisał wiersz Orfeusz. Eurydyka. Hermes. Josif Brodski, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za 1987, uznał ten wiersz za największe dzieło liryczne XX stulecia. Na końcu publikuję go w całości.
Rilke dramatycznie opisuje drogę Orfeusza do góry. Idzie wąską ścieżką, która prowadzi z Hadesu na ziemię, a za nim kroczy Eurydyka, w towarzystwie Hermesa. Orfeusz wydaje się obłąkany. Jego wzrok przyrównany jest do psa, który narowiście wybiega naprzód i powraca, jakby czegoś niecierpliwie wypatrywał; słuch i węch z kolei penetrują to, co dla wzroku niedostępne i zabronione: to, co dzieje się za jego plecami i zajmuje jego umysł. Znamienne jest to rozdzielenie ról między zmysłami: wzrok, który patrzy naprzód, oraz słuch i węch, które są zdolne badać to, co pozostaje w tyle. Orfeusz traci pewność, czy ktokolwiek za nim idzie.
Tymczasem jego Eurydyka to teraz inna osoba i należy już nie do Orfeusza, ale do kogoś innego. Tym kimś innym jest Śmierć. Wyrwana spod władzy Erosa, przechodzi w ręce Thanatosa. W wierszu Rilkego dwukrotnie pada sformułowanie: "Skupiona w sobie" („Sie war in sich”). Jest inną osobą. Eurydyka to postać odseksualniona, niepotrzebująca już miłości. Nagle następuje przejmująca, wymowna, mocna scena: Hermes spostrzega, że Orfeusz złamał zakaz i pełen bólu krzyczy:
„Odwrócił się jednak” („Er hat sich umgewendet”).
Wtedy Eurydyka, zaskoczona i nieświadoma czyjejkolwiek (poza Hermesem, być może) obecności pyta: "Kto?" („Wer?”)
Zmarli nie potrzebują żywych. Ofeusza boli być może bardziej fakt, że to on potrzebuje Eurydyki, a ona jego już nie. Ona dla niego wciąż istnieje, a on dla niej już nie.
Chęć przywrócenia zmarłego do życia, zaprzeczanie rzeczywistości, jest jednym z elementów przeżywania żałoby czy innej straty. Tego, co już było - nie ma, a chcielibyśmy, żeby było inaczej, zaprzeczając rzeczywistości i oszukując samych siebie, że to możliwe.
Maurice Blanchot, francuski pisarz, filozof i teoretyk literatury w swojm eseju Spojrzenie Orfeusza, formułuje swoją teorię literatury autentycznej. Kiedy próbujemy zapisać coś, co jest dla nas żywe, unicestwiamy to. Pisarz, tak jak Orfeusz, opisując jakieś wewnętrzne doświadczenie, zadaje mu śmierć - z autentycznego przeżycia tworzy słowa i przenosi je na papier. A słowa to nie przeżycie, tylko coś, co po nim pozostało. Akt pisania jest tutaj właśnie spojrzeniem Orfeusza.
Orfeusz w kulturze
Mit Orfeusza nie przestał być żywy do dzisiaj.
Trackiego śpiewaka można uważać za ojca opery - gdyż tak jak on łączył poezję i muzykę - tak i ona powstała z połączenia tych dwóch sztuk. Nie dziwi więc, że po ten temat sięgali najwięksi kompozytorzy opery w każdym stuleciu: Landi, Charpentier, Haydn, Gluck, Liszt, Milhaud, Křenek, Schaefferowie czy Philip Glass. A lista jest dłuższa.
W 1959 roku powstał słynny film Czarny Orfeusz nagrodzony Złotą Palmą w Cannes i Oscarem. Jego akcja toczy się w brazyliskiej faweli.
Bossanva z tego filmu, znana jako Orfeo Negro, została później scoverowana przez wielu artystów. W 1960 roku Dalida nagrała swoją wersję, La canzone di Orfeo
W 1964 Anna German zaśpiewała słynne Tańczące Eurydyki skomponowane przez Katarzynę Gärtner.
W 2002 roku, po śmierci swojej drugiej żony, Carol, Czesław Miłosz napisał poemat Orfeusz i Eurydyka. W tym poemacie piekło zostało zastąpione przez szpital w San Francisco, w którym umierała Carol. Wejście do Hadesu znajduje się przy „płytach chodnika”, prowadzą do niego „oszklone drzwi”, a schodząc do niego Orfeusz napotyka dalej „labirynt korytarzy, wind”. Mitycznego Cerbera zastępują „elektroniczne psy”, najprawdopodobniej elementy systemu alarmowego lub elektroniczne zamki, które strzegą wejścia do szpitala. Miłoszowy Orfeusz nie odwraca się.
Mit Orfeusza został wykorzystany w reklamie Gucciego z 2016 roku.
Reiner Maria Rilke, Orfeusz. Eurydyka. Hermes
Groźne to były podziemia. – W ciemności,
jak inne dusze, sunęli bezgłośnie
podobni grudom surowego srebra.
A spod korzeni wytryskała krew,
co wnika w ludzi, ciężka jak z porfiru.
Innej czerwieni w tym mroku nie było.
Były tam skały i wymarłe lasy,
i mosty nad przepaścią, i ów staw,
co wielką taflą, szarawą i ślepą,
wisi nad swoim niewidocznym dnem
jak ciemne niebo nad powierzchnią ziemi.
A poprzez łąki wiła się cierpliwie,
jak długi chodnik z bielonego płótna,
pusta, wąziutka, wydeptana ścieżka.
I oto właśnie tą ścieżką już szli.
Na przedzie szczupły mąż w błękitnym płaszczu;
milczący, zapatrzony gdzieś przed siebie,
jakby nerwowo czegoś wypatrując,
pożerał drogę wielkimi kęsami,
nie przeżuwając kroków; jego ręce
zwisając ciężko, zaciśnięte w pięści,
zdawały się niepomne lekkiej liry,
która mu zrosła się z lewym ramieniem,
jak pnąca róża zrasta się z oliwką.
A jego zmysły były jak skłócone:
gdy jego wzrok jak pies wybiegał naprzód,
po czym zawracał i odbiegał znowu,
by na najbliższym zakręcie nań czekać –
to słuch i węch, przeciwnie, biegły wstecz.
I wydawało mu się momentami,
że tamtych dwoje, co miało iść za nim,
faktycznie idzie – że pną się pod górę.
Lecz potem znowu słyszał w tym jedynie
odgłos swych własnych kroków oraz płaszcza
łopoczącego na wietrze. A jednak
wciąż mówił sobie, że oni tam idą;
i głośno to powtarzał, aby słyszeć:
„idą, na pewno, jest ich tylko dwoje
i idą bardzo cicho”. I przypuszczał,
że obejrzawszy się (gdyby rzecz jasna
nie przekreślało to całego dzieła,
które się oto właśnie dopełniało),
na pewno by ich ujrzał tam za sobą:
jak ów posłaniec bogów, bóg wędrówki,
ze skrzydełkami u stóp i na czapce,
z jasnym spojrzeniem, z laską w prawej dłoni,
swą lewą ręką prowadzi – tak – ją.
Ją, tak wielbioną, że lira załkała
jak żadna z płaczek, jak żaden chór płaczek;
i tak, że z tego lamentu powstało
raz jeszcze wszystko, cały świat na nowo:
las i dolina, ścieżka i osada,
pole i rzeka, i dzikie zwierzęta;
i że wokoło tego świata-z-płaczu
jak wokół Ziemi, jakiejś innej Ziemi,
zaczęło krążyć słońce i nieboskłon,
nieboskłon-z-płaczu z takimiż gwiazdami –
więc tak wielbioną!
Lecz ona szła wiedziona ręką boga
krokiem spętanym przez wstęgi całunu,
drobiąc niepewnie, niczym niewzruszona.
Skupiona w sobie, jakby przy nadziei,
zupełnie nie zważała na mężczyznę,
który szedł przed nią, ani na tę ścieżkę –
ku życiu bądź co bądź! Skupiona w sobie.
W pełni istoty tego, co umarło.
I tą martwotą bez reszty dotknięta,
tą śmiercią całkowicie przesycona –
jak owoc swoją słodyczą i ciemnią –
tą śmiercią przecież ciągle dla niej nową,
nie rozumiała nic.
Była jak gdyby znów niepokalana,
znowu dziewicza – niejako bez płci,
jak młody kwiat, co zwija się pod wieczór;
jej dłonie tak odwykły od dotyku,
że nawet to trzymanie jej za rękę,
jakże niewinne, ledwo odczuwalne,
i przez lotnego, skrzydlatego boga,
było jej przykre, nazbyt poufałe.
Nie była już tą piękną jasnowłosą,
którą poeta opiewał w swej pieśni,
ani zapachem, ani ciepłą wyspą
na tafli łoża, do której się zbliżał.
Była jak długie rozpuszczone włosy,
jak wsiąkły deszcz, co dawno już nie pada,
jak rozproszony ogromny majątek.
Była korzeniem, co pozostał w ziemi.
Dlatego też, gdy nagle bóg przystanął
i krzyknął z bólem: Odwrócił się jednak!,
nie rozumiejąc, zapytała: Kto?
Lecz twarzy tego, który stał jak cień
w prześwicie wyjścia, na świetlistym tle,
nie można było poznać. Stał bez ruchu,
patrząc i patrząc, jak na owej ścieżce,
ciągnącej się jak chodnik pośród łąk,
posłaniec bogów, bóg wszelkiej wędrówki,
ze smutkiem w oczach zawraca bez słowa
w ślad za tą, która szła już w drugą stronę
krokiem spętanym przez wstęgi całunu,
drobiąc niepewnie, niczym niewzruszona.
Przełożył Antoni Libera








