Kiedyś pracowałem w sklepie z ciuchami. Raz rozmowa z jedną z koleżanek zeszła na książki, bo zdziwiło ją, że czytam. Ona była przeciwna. Uważała, że to strata czasu. "No wiesz - mówi - przeczytałam kiedyś Alchemika, bo ktoś mi powiedział, że ta książka zmieni moje życie. Gówno prawda! Nic się w moim życiu nie zmieniło." A trzeba dodać, że miała rzeczywiście w życiu duży fakap [pol. bałagan]. Myślę, że przeczytanie całego Dostojewskiego, Freuda i Camusa też niewiele by w jej przypadku pomogło.
Zatem żeby nie tracić twojego czasu obietnicami bez pokrycia i żebyś nie poczuł się oszukany, jak niegdyś moja koleżanka, zrobiłem listę książek, które nic w twoim życiu nie zmienią. Choć po cichu uważam, że odpowiednia lektura może zmienić twój sposób patrzenia i myślenia, a to już dużo. Od tego mogą się zacząć poważne zmiany. Podobno wielkie zmiany zaczynają się właśnie od małych kroków. Cała idea biblioterapii (czyli terapii przez lekturę, niekoniecznie Biblii ;)) opiera się na takim założeniu.
A co to jest odpowiednia lektura? Taka, która porusza w Tobie jakaś ważną strunę. Bo jest masa książek, które przeczytasz ze zrozumieniem, a nawet przyjemnością, ale żadnej wewnętrznej struny nie poruszą. Ale są takie, co będą w tobie rezonować, będziesz czuć, że zostały napisane specjalnie dla Ciebie.
Niżej celowo nie ma ani bestsellerów ani książek z tzw. kanonu. Programowo unikam bestsellerów (nie miałem w ręku ani Zmierzchu ani Dziewczyny z pociągu ani Millenium), a o kanonie napisano trudnym językiem dużo ważnych i mądrych prac, więc już wiele dodać nie mogę. Są to zatem książki, na które trafiłem przypadkiem, przeglądając półki w "Taniej Książce" albo usłyszałem o nich w radiu w jakiejś nocnej audycji.
1. Halfdan W. Freihow, Drogi Gabrielu. List.
Strach wynika z niewiedzy. Czasem tak sobie myślę, że jedyną rzeczą, której się boisz, jesteś ty sam, ponieważ o sobie wiesz najmniej. Przypuszczam, że stąd bierze się twoje pytanie, które - jak zawsze, gdy chcesz rozmawiać o swoich problemach - zadajesz w zdroworozsądkowy sposób: - Czy to nie jest niebezpieczne?
Nie, Gabrielu. Twoje problemy nie są niebezpieczne. W każdym razie nie w porównaniu z nowotworem, zawałem czy innymi chorobami, na które można umrzeć (...). Jedyne niebezpieczeństwo związane z twoimi problemami polega na tym, że część ludzi nie bierze ich w ogóle pod uwagę. Człowiek, który przez dłuższy czas czuje się systematycznie ignorowany, ośmieszany i niezrozumiany i który nie wie, dlaczego tak się dzieje, któremu nikt tego nie wytłumaczył, może stać się bardzo agresywny i wyładowywać swoją frustrację na innych.
Drogi Gabrielu to wzruszający list napisany przez norweskiego dziennikarza do dorastającego syna cierpiącego na autyzm. Ojciec próbuje zrozumieć świat syna i mu go objaśnić. Pełna wyzwań miłość rozpisana na kilkadziesiąt stron (to cienka książeczka), obowiązkowa dla wszystkich rodziców, także dla wszystkich rodziców swoich wewnętrznych dzieci. Poradnik o tym, jak kochać kogoś, kto jest inny, nieprzystosowany i problematyczny dla społeczeństwa. Taka miłość to nieustanna walka i znoszenie frustracji, ale gdy nie ma wyboru, trzeba się jej nauczyć.2. Trygve Gulbranssen, A lasy wiecznie śpiewają
Nie ulegało najmniejszej wątpliwości - Bóg chciał go dzisiaj poskromić i chociaż raniło mu to serce, nie tak trudno było poddać się Bogu, jak mu się początkowo wydało. Pozostawić zemstę Bogu nie oznaczało stchórzyć. Bóg miał przejąć zemstę i karać surowo, tak jak to było napisane w Biblii. Na nic się zdało sprzeciwiać Bogu.
Fabuła rozgrywa się na przełomie XIX i XX wieku na północy Norwegii: surowej, skutej lodem, gdzie nieustępliwa natura reguluje rytm życia. Opowieść o trzech pokoleniach starego chłopskiego rodu Björndal. Oszczędna narracja, raportująca fakty, bez wielostronicowych opisów, roztrząsań i analiz, przypadła mi bardzo do gustu (nie lubię przegadanych książek). Bohaterowie są nieprzystępni, chłodni, powściągliwi w ekspresji, nie bardzo umiejący okazać miłość, której w rzeczywistości są pełni. Świadczą o niej pojedyncze gesty i wypowiadane z rzadka zdania.Gulbranssen to nie Hamsun i w Norwegii, jak się przekonałem, uważany jest raczej za drugorzędnego pisarza. Ale często drugorzędni pisarze, zanurzeni bardzo w swojej epoce, są w stanie oddać klimat czasów lepiej niż ci, którzy piszą o rzeczach uniwersalnych. A powściągliwa i tajemnicza Północ potrafi pociągać bardziej niż ekspresyjne i dosłowne Południe.
3. Edmund White, Zuch
Ale mnie pociągają mężczyźni - powiedziałem.
Choć słowa te podszepnęła mi moja przekorna natura, kiedy tylko je wypowiedziałem, poczułem, że zmieniam się w jakiegoś zwyrodnialca. Włosy mi pojaśniały, dłoń opadła bez sił, mój rypsowy krawat zamienił się w koronkowy żabot: byłem wdzięczącą się ciotą, która gra na fortepianie koncertowe przeróbki zeszłorocznych przebojów dla swojej matki i jej kółka brydżystów. Nie znajdowałem żadnego usprawiedliwienia dla tego, czym jestem. Mogłem tylko walczyć o prawo wyboru miejsca emigracji lub sposobu, w jaki popełniłbym samobójstwo.
Książka nazywana jest gejowskim Buszującym w zbożu, bo opowiada o inicjacji w dorosłość homoseksualnego chłopca. Edmund White dorastał w Cincinnati w latach 50. Zanim przeprowadził się do Nowego Jorku i stał się uznanym pisarzem i profesorem literatury, przeszedł prawdziwą batalię tożsamościową, której centralnym punktem było zdanie sobie sprawy z własnego homoseksualizmu. W czasach, gdy dorastał, homoseksualizm powszechnie uznawany był za chorobę, zboczenie, piętno. W Zuchu opisuje lata dzieciństwa, dorastania, inicjacji (homo)seksualnej, relacji z rodzicami i rówieśnikami, prób leczenia u psychoanalityka, pierwszych miłości, wreszcie - wyjazdu do Nowego Jorku... Wszystko to działo się jeszcze przed rebelią w Stonewall, kiedy to rozpoczęła się walka o prawa gejów. Zresztą, pamiętnego 28 czerwca 1969 roku, gdy policja wtargnęła na ten gejowski bar w Nowym Jorku, jednym z bawiących się był właśnie Edmund White.4. Cesare Pavese, Plaża
(...) Zerkałem w jego stronę od niechcenia, ale i zaintrygowany. Był jednym z tych chłopców, którzy chodzą do szkoły, ponieważ ich tam wysyłają, a kiedy nauczyciel mówi, patrzą na niego oczami wybałuszonymi i znudzonymi. Teraz, nagi i opalony, obejmował rękami kolana i niespokojnie się uśmiechał. Niewykluczone, pomyślałem, że tacy chłopcy są najbardziej bystrzy.
Kilkudziesięciostronicowe opowiadanie, którego pierwszoosobowym narratorem jest trzydziestoparoletni nauczyciel, kawaler, introwertyk, odwiedzający w Genui dawnego przyjaciela i jego żonę. Wspólne wyjścia na plażę są kanwą narracji, w której leniwe dni nieobfitujące zbytnio w wydarzenia, sycą się obrazami, budzącymi wspomnienia, refleksje, komentarze do widzianego świata. Bohater jest raczej zdystansowanym i nieingerującym w ten świat obserwatorem, a my mamy wgląd w narrację, toczącą się w jego głowie, która odbija jak w lustrze strategie narracyjne, które toczą się w naszych własnych głowach, często bezwiednie.
Pavese to jeden z najwybitniejszych pisarzy włoskich XX wieku. Oskarżany przez faszystów o działania antypaństwowe, został aresztowany i przebywał na zesłaniu na południu Włoch. Jego pisarstwo jest przykładem literatury, która bierze się z wewnętrznego cierpienia. Niestety, włoska literatura ubiegłego stulecia jest mało znana w Polsce (może poza Umberto Eco i Italo Calvino), a szkoda. Nie pasuje ona do stereotypu wesołego Włocha z południa, który macha rękami i wsuwa makaron, śpiewając O sole mio. Jest mocno melancholijna, a włoskie słońce jest tam raczej metaforą psychicznej duchoty niż wesołych wakacji z rodziną w Toskanii.
5. Doris Lessing, Podróż Bena
- Kim jest ten człowiek?
- To bardzo mądry człowiek.
- Co on ze mną zrobi?
Trafność tego pytania pogłębiła jeszcze obawy dziewczyny.
- Nie wiem, Ben. - powiedziała. - Ale on nie zrobi ci krzywdy.
- Nie lubię go.
Teresa też go nie lubiła. Ona i Inez pochodziły z różnych środowisk, mimo to czuły się ze sobą swobodnie. Ale z Luizem było inaczej: Teresa nie potrafiła zaufać temu przystojnemu, wiecznie uśmiechającemu się mężczyźnie.
Ben. Człowiek-zwierzę, o starej twarzy, masywnych ramionach, owłosiony jak szympans. Dziwadło, na które wszyscy patrzą, a on boi się tego wzroku i od niego ucieka. Kierowany impulsami, zwierzęcymi instynktami i pierwotnymi emocjami. Wiedział, że nie wolno mu ich wyrażać, bo spotka go za to coś złego. Kiedy się bał, szczerzył się w zakłopotanym uśmiechu, jak się cieszył - skakał i śpiewał piosenki, które dla innych brzmiały jak szczekanie psa. Odczuwał żądzę brutalnego, zwierzęcego seksu, a zarazem ogromną potrzebę miłości. Nigdy nie spotkał kogoś podobnego do siebie, nikt też nie spotkał kogoś podobnego do niego (za wyjątkiem Alfreda, który widział podobną postać na prehistorycznym, skalnym malowidle). Sam z siebie nie krzywdził, chyba że sprowokowany.
Ale czy to nie część każdego z nas? Dziedzictwo przodków, zakodowane w genomie. Freudowskie "id", słynna "klatka z potworkami". Nasz cień, nasze odrzucone wewnętrzne dziecko, którego się boimy i którego się wstydzimy. Jak się z Benem obchodzić?
6. Margaret Atwood, Pani Wyrocznia
Nie chce powiedzieć, że Artur był nieuczciwy: to, co myślał i mówił niczym się od siebie nie różniło. Tyle, że i jedno i drugie różniło się od tego, co czuł. Latami chciałam stać się kimś, za kogo Artur mnie brał albo kim uważał, że powinnam być. Miał mnóstwo dotyczących mnie planów, wielkie ambicje i pomysły, jak mogłabym w konstruktywny sposób wykorzystać moją inteligencję, a ja, rano, kiedy on się zrywał, by zrobić sobie kawę i ścigać któryś ze swoich celów, gniłam w łóżku. I to mi właśnie miał do zarzucenia, jak mi wyznał: że nie stawiam sobie żadnych celów. Słowo "cel" kojarzyło mi się tylko ze strzelaniem do celu - a tego sporu nie lubiłam.
Kim jesteśmy? Czy twarz i maska to jedno? Czy mamy wiele twarzy, czy może jedną twarz i wiele masek? A może jesteśmy sumą naszych dziecięcych traum i kompleksów z okresu dorastania? Odpowiedzią na oczekiwania otoczenia? A może stajemy się dla siebie tym, jak widzą nas inni? Jakby powiedział być może Gombrowicz, stajemy się gębą dorobioną nam przez innych. A gdyby tak porzucić raz na zawsze każdą z tych masek, ról, gąb, pokazać determinizmowi środkowy palec? W sumie o tym jest Pani Wyrocznia. Główna bohaterka ma już każdej z tych wersji siebie dość i postanawia upozorować samobójstwo i uciec, by móc zbudować siebie na nowo gdzie indziej.7. Anthony de Mello SJ, Przebudzenie
Przebudzenie to duchowość. Ludzie najczęściej śpią, nie zdając sobie z tego sprawy. Rodzą się pogrążeni we śnie. Żyją śniąc. Nie budząc się zawierają małżeństwa. Płodzą dzieci we śnie i umierają, nie budząc się ani razu. Pozbawiają się tym samym możliwości zrozumienia niezwykłości i piękna ludzkiej egzystencji. Mistycy, niezależnie od wyznawanej przez siebie doktryny zgodni są co do tego, że wszystko, co nas otacza, jest takie, jakie być powinno. Wszystko. Cóż za przedziwny paradoks. Najtragiczniejsze jest to, że większość ludzi nigdy tego nie jest w stanie zrozumieć.
Tak, ta książka to taka trochę duchowość w wersji pop, co jest jej wadą, a jednocześnie zaletą. W dziedzinie duchowości napisano wiele gniotów i pięknodusznych uniesień, duchowych płycizn spod znaku New Age czy mistyki Wschodu dla ubogich w wersji Osho. De Mello mówi o duchowym uniwersalizmie, wychodząc od mistycznego doświadczenia chrześcijańskiego. Mówi jednocześnie, że Jezus, Budda czy inni i wszyscy oświeceni mówili w gruncie rzeczy to samo, choć nieco inaczej, dostosowując swój język do własnego kręgu kulturowego. Tym właśnie de Mello podpadł watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary (dawnej Świętej Inkwizycji), gdyż jego książka została opatrzona przez Ratzingera adnotacją, że głosi niekatolickie tezy. Może właśnie dlatego warto po nią sięgnąć. Stanie się jasna różnica między instytucjonalną religią (której nie zależy na niczyim duchowym przebudzeniu czy prawdziwym kontakcie z Wyższym, a jedynie na ślepym posłuszeństwie hierarchii), a bogactwem duchowych tradycji mistycyzmu, które można znaleźć pod każdą szerokością geograficzną i z nich czerpać. 8. Thich Nhat Hanh, Spokój to każdy z nas
Jeśli nie jesteśmy szczęśliwi, jeśli nie mamy w sobie pokoju, nie możemy dzielić pokoju i szczęścia z innymi, nawet z tymi, których kochamy, z którymi żyjemy pod wspólnym dachem. Ale kiedy sami jesteśmy pełni pokoju i szczęśliwi, możemy się uśmiechać i kwitnąć jak kwiat. I wtedy każdy w naszej rodzinie, w naszym społeczeństwie, skorzysta z naszego pokoju. Czy potrzebujemy jakiegoś specjalnego wysiłku, żeby móc cieszyć się pięknem błękitu nieba? Czy potrzebujemy jakoś specjalnie ćwiczyć, żeby mieć z tego radość? Nie, po prostu się tym cieszymy. Każda sekunda, każda minuta naszego życia może być właśnie taka. Gdziekolwiek jesteśmy, w każdym momencie, mamy zdolność do cieszenia się słońcem, wzajemną obecnością, a nawet poczuciem oddechu. Nie musimy jechać do Chin, żeby cieszyć się błękitem nieba. Nie musimy podróżować w przyszłość, żeby cieszyć się z oddychania. Byłoby szkoda, gdybyśmy byli świadomi jedynie własnego cierpienia.
Ludzki umysł ma tendencje do ruminacji. Ruminacja to nieskończony film przewijający się w naszym umyśle: myśl, która rodzi myśl, która pociąga za sobą kolejną myśl. Poza naszą kontrolą. Często, niestety, jest to martwienie się, planowanie, odtwarzanie w głowie na nowo jakiejś przykrej sytuacji i przeżywanie jeszcze raz emocji z nią związanych, wybieganie myślami w przyszłość, zadręczanie się myślami typu: "a co będzie jeśli". Czasami myślenie o tym, "co zrobię dziś na kolację" poprzez łańcuch różnych skojarzeń prowadzi do momentu, w którym marszczysz czoło i martwisz się "a co jeśli on mnie zostawi"? albo "a co jeśli nie zdam egzaminu?". I właśnie w tym momencie, kiedy tak skupiałeś się na przeszłości (która już minęła) albo na przyszłości (której jeszcze nie ma) umknęła twojej uwadze cała teraźniejszość, czyli jedyne, co naprawdę istnieje. Nie zauważyłeś, że chłodny wiatr musnął twój policzek, że niebo ma piękne kolory, albo że - po prostu - oddychasz. Albo tego, że ktoś jest tutaj obok i właśnie cię kocha. Tak bardzo skupiasz się na rzeczach których nie ma, a które przynoszą cierpienie, że umyka ci wszystko to, co jest, a co może przynieść pokój.
Tego właśnie uczą książki Thich Nhat Hanha: jak uwolnić się od ciągłego odtwarzania cierpienia z przeszłości i jak nie martwić się przyszłością, która nigdy nie nadejdzie (bo nigdy nie jest taka, jak ją sobie wyobrażamy), a być tu i teraz, w całej rozciągłości, doświadczając tego, jaki cud wydarza się właśnie w tym momencie. Są napisane dziecięco prostym językiem, bez komplikacji i silenia się na pseudointelektualne skomplikowanie. Prawda jest prosta. Jeśli ktoś się już przemoże i odłoży na bok stereotypy dotyczące medytacji, jego życie nigdy nie będzie już takie jak wcześniej: otworzą się pierwsze drzwi do świadomości. Potem trzeba będzie przejść jeszcze przez niejedne, ale najważniejszy jest pierwszy krok.
9. Rainer Maria Rilke, Zapiski Maltego Lauridsa Brigge
Uczę się patrzeć. Nie wiem, na czym to polega, że wszystko przenika teraz we mnie głębiej i nie zatrzymuje się w miejscu, gdzie zawsze zwykło się zatrzymywać. Mam jakieś głębokie wnętrze o którym nie wiedziałem. Wszystko teraz się tam dostaje. Sam nie wiem, co się tam wewnątrz mnie dzieje. Napisałem dziś list, zastanowiło mnie przy tym, że jestem tutaj dopiero trzy tygodnie. Trzy tygodnie gdzieś indziej, przykładowo na wsi, mogłoby być jak jeden dzień, tutaj wydają się trwać latami. I nie mam już ochoty pisać żadnych listów. Po co mam mówić komuś, że się zmieniam? A jeśli się zmieniam, nie pozostaję przecież tym, którym byłem, lecz staję się kimś innym niż dotąd, oczywiste jest więc, że nie mam znajomych. A z obcymi ludźmi, którzy mnie nie znają, korespondować niepodobna.
Jak to jest, że jedne książki trafiają do kanonu, a inne nie? Bo to moim zdaniem powinno być w kanonie, a mało kto zna tę powieść Rilkego. To trochę taka wiwisekcja nowoczesnej, wrażliwej duszy. Jest gęsta. Nie sposób przeczytać jej raz i uważać za przeczytaną, raczej trzeba wracać i próbować zrozumieć.
Malte, 28-letni Duńczyk, przeprowadził się niedawno do Paryża i próbuje się w nim odnaleźć. Szuka lekarstwa dla rozproszonego na setki kawałków „ja”- i odnajduje je w pisaniu - będącym dla niego przeczesywaniem własnego doświadczenia; czytanie, to natomiast zwrócenie się ku innemu. Tak powstają strzępy historii własnej i miejsca, w którym przebywa. W pewnym momencie zapiski się urywają i to jest koniec książki.
10. Jeannete Winterson, Po co ci szczęście, jeśli możesz być normalna?
"Diabeł nas zaprowadził do złej kołyski”, mawiała moja matka, kiedy się na mnie zeźliła, co zdarzało się często. Wizja szatana, który odrywa się od zimnej wojny i makkartyzmu, żeby odwiedzić Manchester w 1960 roku – cel wizyty: oszukać panią Winterson – ma w sobie coś ekstrawagancko teatralnego. A ona sama ekstrawagancko zmagała się z depresją.
Tytuł książki to słowa wypowiedziane przez macochę do Jeannete. Jeannete była adoptowana przez parę fanatycznych zielonoświątkowców, doświadczała w domu przemocy fizycznej i psychicznej. W wieku 16 lat uciekła z domu po tym, jak zaczęto poddawać ją egzorcyzmom i gwałtem leczyć homoseksualizm. Wydawałoby się, że tak poraniona psychika, dziecka dwa razy odrzuconego, najpierw przez biologicznych, potem przez adopcyjnych rodziców, nie ma szans na zagojenie i w zasadzie jest spisana na straty.
(...) martwię się, że tyle jest małych dzieci, którymi nigdy się nie opiekowano i dlatego nie mogą dorosnąć.
Dzisiaj Winterson jest profesorem creative writing na Uniwersytecie w Manchesterze, ma na koncie wiele prestiżowych nagród literackich, została też odznaczona Orderem Imperium Brytyjskiego. Jej autobiograficzna opowieść, Po co ci szczęście..., to opis walki, którą stoczyła o miłość do samej siebie, której od nikogo wcześniej nie dostała. To też opowieść o tym, do czego prowadzi religijny fanatyzm i że nie ma on nic wspólnego z miłością chrześcijańską ani w ogóle z żadną inną miłością. Opowieść o ocalającej mocy literatury, dzięki której Winterson nie tylko mogła przetrwać, ale i urodzić się na nowo.

